Zbiór wybranych mazurskich podań ludowych

2021-09-28 07:35:00(ost. akt: 2021-09-28 07:36:16)
Zdjęcie ilustracyjne

Zdjęcie ilustracyjne

Autor zdjęcia: pixabay

Światło samobójcy, Jedwabno, pow. szczycieński
Niedaleko Jedwabna, gdzieś na początku XX wieku, w stojącej samotnie wśród pól stodole powiesił się gospodarz o nazwisku Hensel. Od tego czasu nocami, od północy po godzinę pierwszą w tamtym miejscu pojawiało się upiorne światło za każdym, kto znalazł się w tamtej okolicy.

Tajemnicze światło widywano też np. na krawędzi żwirowiska w Pasłęku, gdzie odebrał sobie życie pewien mężczyzna. Kara błąkania się po śmierci była nierozerwalnie związana z przewinami popełnionymi za życia. Bywały nimi oszustwa, przede wszystkim zaś zbrodnie. Do braku spokoju po śmierci przyczynić się też mogło samobójstwo. Wieczorami i nocami widywano samych winowajców, ale też mieli oni pokutować jako czarne zwierzęta, najczęściej psy lub konie. W miejscach popełnienia przestępstw czy samobójstw pojawiało się tajemnicze światło, bądź ogniki. Tego typu podania spełniały także rolę opowieści „ku przestrodze”. (Lit.: Pohl 1943, s. 136.)

Przewrotny mierniczy, Małga, gm. Jedwabno, pow. szczycieński.
We wsi Małga, niedaleko Niborka, mieszkało dwóch wiecznie niezadowolonych, samolubnych i kłótliwych sąsiadów. Powodem swarów były granice włości. W końcu jeden z nich, przekonany o swojej racji wezwał mierniczego, któremu wyjaśnił w czym rzecz. Drugi gospodarz mierniczego tego jednak przekupił. Kazał, aby żona zaniosła mu w podarunku tłuściutką gęś. Gdy przyszedł czas pomiarów spornych gruntów, mierniczy przyznał je temu z chłopów, który go przekupił. Mierniczy wkrótce potem umarł. Ponieważ za życia postępował niesprawiedliwie, przeto teraz musiał obchodzić pola. Każdej nocy, około północy widywany był jak z latarnią odmierzał krokami granice włości. (Lit.: Pohl 1943, s. 130.)

Czarny człowiek i czarny pies Durąg, gm. Ostróda, pow. ostródzki.
W Durskim parku znajduje się Zamkowa Góra. Stał na niej niegdyś zamek rycerza Durunga. Wiódł on podły żywot i dlatego pewnego dnia za karę zapadł się pod ziemię i on, i jego zamek. Rycerz nie znalazł jednak spokoju w grobie, lecz błąkał się po Durskim parku jako czarny pies. Szczególnie chętnie zatrzymywał się przy przydrożnym kamieniu. Tam też powinny były być zakopane jego skarby. Wielu okolicznych mieszkańców spotkało rycerza Durunga. Pewnego razu wracali wozem z polowania do domu dwaj szanowani mieszkańcy gminy. Na szyldackim moście zobaczyli coś, co wzięli za psa. Myśliwy, który miał lepsze oko strzelił do zwierza, ale ten zniknął natychmiast. Innym razem syn tego strzelca, wójt gminy, jechał szosą na rowerze. Na szyldackim moście znowu siedział czarny pies. Wójt wiedział kto zacz, ale musiał przejechać obok niego, bowiem droga biegła z górki, a on jechał tak szybko, iż nie zdążył wyhamować. I wtem pies znikł. Ten sam mężczyzna szedł potem piechotą wiejską drogą przylegającą do Durskiego parku, która prowadziła do szyldackiej szosy. Naraz spomiędzy drzew wyszedł czarny człowiek. Gdy wójt go zagadnął, zniknął jak kamfora. (Lit.: Pohl 1943, s. 133 – 134.)

O pewnym zakrystianie, Jedwabno, pow. szczycieński.
W Jedwabnie mieszkał niegdyś pewien zakrystian, który, gdy miał umrzeć jakiś mieszkaniec wsi, widział kościół jasno oświetlonym. Tą umiejętność zakrystian pozyskał w wyniku sprzeniewierzenia się swojej funkcji. Pewnego razu, gdy bił w dzwony stanął przed nim niewielki człowieczek. Przybysz poprosił, aby za każdym razem kościelny oddawał mu część pieniędzy z kolekty oraz darowywał nieco wina mszalnego. W zamian zostanie obdarowany umiejętnością, jakiej nie posiadał jeszcze żaden człowiek. Zakrystian naradził się ze swoją żoną i przystał na propozycję człowieczka. Po roku od zawarcia umowy człowieczek nadal nie wypełniał swojego przyrzeczenia, czego nie omieszkał mu wypomnieć kościelny. Gdy nieznajomy poprosił o zwłokę, zakrystian pobił go tak, aż żal było patrzeć. Człowieczkowi – a był to kłobuk, w końcu udało się uciec. Szybko wspiął się wysoko po dzwonniczej linie. Z góry zakrzyknął, iż kościelny poniesie karę, za to, że był niecierpliwy. Teraz, każdego razu, gdy ktoś we wsi będzie miał umrzeć, na ołtarzu zapłonie świeca. Ale będzie mógł ją zobaczyć tylko zakrystian! Tak też się stało. Kościelny był tak zrozpaczony darowaną zdolnością, aż któregoś dnia powiesił się na linie od dzwonu. Dar widzenia zapowiedzi śmierci ów zakrystian otrzymał dlatego, iż nadużył zaufania związanego ze swoja funkcją w kościele. Inni ludzie mogli ten dar zdobyć, gdy przez dziurkę od klucza zajrzeli do izby, w której na marach leżał nieboszczyk.

W niemieckim zapisie tego podania ów człowieczek nazwany był „koboldem”, którego akurat tutaj można utożsamiać z diabłem. Konsekwencją zawarcia przez zakrystiana umowy z demonem stał się dar, jakiego faktycznie nie posiadał jeszcze żaden człowiek. (Lit.: Pohl 1943, s.79.)

Wypędzanie mary, Mała Ruś, gm. Ostróda.
W Małej Rusi mieszkał kiedyś pewien jegomość, który przed atakiem zmory potrafił obronić się zawołaniem: „Przyjdź jutro i przynieś ze sobą łyżkę!” Rano przyszła rzeczywiście kobieta i wtedy wezwano ją do wytłumaczenia się. Niewiasta gęsto się tłumaczyła i mówiła, że nie ma nic wspólnego z marami. Nieco inaczej opowiadano w Ostródzie. Tam na marę wołano: „Przyjdź jutro na śniadanie!” Przynieś ze sobą nóż i widelec!” Gdy nazajutrz o poranku przychodziła kobieta, należało rozmawiać tylko o marze, a ona natychmiast znikła i nie powróciła nigdy więcej. Tego typu zabiegi stosowano, żeby odpędzić marę, a jednocześnie rozpoznać, kto nią jest. )Lit.: Pohl 1943, s. 74 – 75.)

Parobek jako mara, Ostróda
Kilka lat przed wojną stary gospodarz z powiatu ostródzkiego opowiadał tak: pewnej nocy leżałem właśnie w półśnie, gdy przyszła do mnie mara. Leżałem wyprostowany na boku, a ona chciała mnie wnet siłą obrócić, lecz jej się to nie udało i zostawiła mnie w spokoju. Nagle usłyszałem w stajni jakieś tupanie i stękanie. Gdy nazajutrz tam poszedłem, zobaczyłem, że moja kobyła Liza jest zmęczona, zdyszana i cała mokra od potu. Jej grzywa była posplatana i potargana. To zrobić mogła tylko zmora! Potem był spokój aż do najbliższego nowiu, gdy któregoś poranka odnalazłem Lizę całkiem zmęczona i pokryta potem. Najbliższą noc spędziłem w stajni na czuwaniu. Liza była bardzo niespokojna, wierzgała się, uderzała kopytami i parskała. Wziąłem bat i uderzałem na prawo i lewo wokół kobyły, tam gdzie dałem radę. Mary jednak nie widziałem. Męczarnie konia skończyły się jednak i poszedłem spać. Następnego dnia rano, idąc na pole spotkałem parobka sąsiadów. Poskarżył mi się, że czuje się jak chory, jakby miał pogruchotane wszystkie członki. Ale ja już wiedziałem! To ten jegomość był marą i tak męczył moją Lizę. Gdy mu powiedziałem o tym co zdarzyło się w nocy zaczął płakać.

W pierwotnych, starosłowiańskich wierzeniach marami zostawały dusze zmarłych kobiet, które dusiły lub wysysały z nich krew. Na Mazurach wierzono także, iż stawali się nimi ludzie, przy chrzcie których rodzice chrzestni mieli np. „złe” myśli. Nieszczęśnicy, naznaczeni piętnem bycia marami, nie mieli pojęcia, że dręczeni ludzie, konie bądź bydło. (Lit.: Pohl 1943, s. 76.)

Nie przeganiaj nikogo rózgą! Gąsiorowo Olsztyneckie, gm. Olsztynek, pow. olsztyński.
Pewnej nocy rybacy na jeziorze Gąsiorowskim stawiali sieci. Wtem dostrzegli stojącego w wodzie chłopca, który krzyczał, że sieci się porozrywały. Po pewnym czasie wyszedł on jednak z wody. Rybacy wkrótce przybyli do brzegu i rozpalili ognisko, żeby się ogrzać. Nieznajomy chłopak, przyłączył się do nich i kilkakrotnie skakał przez ogień. W końcu jednego z rybaków to zdenerwowało i uderzył chłopca rózgą. Ten uciekł w stronę wody i już nie wrócił. Gdy rybacy wyciągnęli sieci, wszystkie były puste.

W przytoczonym podaniu nie pada żadne słowo o tym, kim był ów chłopiec, ale to najpewniej topnik. Ta postać zwana na Mazurach także topichem lub topielcem, była demonem wodnym, obecnym podobno w każdym mazurskim zbiorniku wodnym. Ten niewielki człowieczek w przemoczonym ubraniu, pooblepiany błotem i wodorostami odpowiedzialny był za wszelkie utonięcia. Jego trzykrotne klaśnięcie w dłonie oznaczało, że niechybnie wkrótce ktoś poniesie śmierć w odmętach. Należy tez sądzić, iż w jakimś stopniu topnik decydował o zasobności rybackich sieci. (Lit.: Pohl 1943, s. 211.)

Topnik Jezioro Święte koło Olsztynka, gm. Olsztynek, pow. olsztyński.
Pewnego razu z Olsztynka do swojej rodzinnej wsi Kurki wracał pracowity stolarz. Droga wiodła wzdłuż brzegu jeziora Świętego i przechodniowi zachciało się pić. Z każdym łykiem pragnienie mężczyzny zwiększało się coraz bardziej, tak, iż żeby je zaspokoić postanowił wdrapać się na nadbrzeżne drzewo, żeby łatwiej mu było zaczerpnąć wody. Na wystającym z jeziora korzeniu drzewa zobaczył leżące ubranie i pomyślał, że akurat ktoś bierze kąpiel. Zdziwił się jednak, bowiem na jeziorze nie mógł dostrzec nikogo kąpiącego się. Gdy nachylił się nad wodą, żeby pić pełnymi haustami, wnet wynurzyła się przed nim dziwna istota. Po jej nieludzkim wyglądzie przechodzień natychmiast rozpoznał topnika. Górna część ciała potwora była bardzo owłosiona, tułów choć podobny był do ludzkiego, miał jasnoczerwoną głowę i płetwokształtne ręce. Dolna przypominała ciemnozieloną rybę z bardzo długą płetwą ogonową. Gdy śmiertelnie przerażony wędrowiec uczynił znak krzyża, potwór zniknął, ale wcześniej zapowiedział, że się jeszcze spotkają. Zlany potem rzemieślnik powrócił do domu, ale od razu nie mógł opowiedzieć nikomu co się stało. Dopiero później przyznał się domownikom do dziwnego spotkania. Po kilku latach w gazetach można było przeczytać, że któregoś dnia późnym wieczorem, w przepływającej przez jezioro Święte rzece Marózce utonął ów stolarz. Topnik obiecał mu przecież, że się spotkają.
Topnik miewał także mniej ludzką fizjonomię, która jeszcze bardziej potęgowała strach przed niosącym śmierć demonem wód. Być może potwór z jeziora Świętego był owocem gorącej miłości „klasycznego” topnika z jakąś inną istotą demoniczną, a może po prostu z rybą? Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie, jedno było pewne – na kogo topnik zagiął swój parol, ten musiał utonąć. (Lit.: Pohl 1943, s. 212 – 213.)

oprac. Ryszard Oswald Bandycki
LOT PN


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5